Święta na końcu świata
Są miejsca, gdzie Boże Narodzenie obchodzi się inaczej niż w Polsce. Są też takie, gdzie nikt o tym święcie nie słyszał. Najwięcej o takich miejscach wiedzą znane podróżniczki - Martyna Wojciechowska i Beata Pawlikowska.
Dla Martyny Wojciechowskiej Boże Narodzenie ma wyjątkowe znaczenie, dlatego zawsze stara się wrócić z podróży i spędzać święta z rodziną. Tylko jeden jedyny raz odstąpiła od tej tradycji.
Zdobywała wtedy Masyw Vinsona, najwyższy szczyt Antarktydy. - Wigilia wypadła mi wówczas w Punta Arenas na samym końcu Chile i na końcu kontynentu Ameryki Południowej. Ten wieczór spędzałam z ludźmi z całego świata i zwyczaje, jakie obserwowałam, były zaskakujące. Na przykład grupa Niemców zamówiła steki wołowe. Dla mnie było to dość ekscentryczne, bo przecież u nas na stołach rolę główną odgrywają dania postne. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, że w Chile Wigilia Bożego Narodzenia jest zwykłym dniem. Święta rozpoczynają się tam, gdy wybija północ, 24 grudnia. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Lokal, w którym spędzałam ten wieczór, był lokalnym barem. Gdy wybiła północ, wszyscy rzucili się sobie na szyję tak, jak my to robimy w Sylwestra. A że było to miejsce dość podłego gatunku, momentalnie wylądowało mi na szyi pięciu kompletnie pijanych Chilijczyków, obcałowywali mnie i wykrzykiwali życzenia - wspomina podróżniczka. Kolejnego dnia, jeszcze przed wylotem na Antarktydę, Martyna Wojciechowska poszła na mszę.
W kościele była żywa szopka - zwierzęta oraz kobieta przebrana za Maryję, która chodziła po świątyni z prawdziwym niemowlęciem i pozwalała każdemu je dotykać. - Tak jak wszystko w Ameryce Południowej, także katolickie obrzędy są kiczowate aż do granic absurdu - Martyna komentuje to wydarzenie i wspomina kolejny niezwykły zwyczaj. - W każdym domu jest figurka Matki Boskiej. Kiedy ktoś chce zrobić dobry uczynek, to kupuje Matce Boskiej sukienkę z drogich tkanin, wyszywaną kolorowymi kamieniami. Z okazji świąt Bożego Narodzenia ludzie noszą figurki do sąsiadów, aby Matki Boskie mogły się odwiedzić i... pożyczają sobie sukienki.
Boże Narodzenie Beacie Pawlikowskiej zdarzało się spędzać tysiące kilometrów od ojczyzny - w Ameryce Południowej, Azji czy Afryce. Beata uważa, że święta nie mają wiele wspólnego z choinką, bombkami, Mikołajem, prezentami czy świątecznymi potrawami. Podróżniczka twierdzi, że najważniejszy świąteczny symbol to duch Bożego Narodzenia, który każdy nosi w sercu. - Kiedyś spędzałam święta na małej wyspie na Morzu Południowochińskim. W wigilijny wieczór trafiłam do małego baru prowadzonego przez hinduską rodzinę. Zamówiłam jedyne danie, jakie istniało w jadłospisie. Po chwili zobaczyłam przed sobą liść bananowca, na którym znajdowała się górka ryżu i żółty sos z soczewicy - danie jak najbardziej postne i idealnie pasowało na wigilijną wieczerzę. Był gorący tropikalny wieczór, śpiewały ptaki i wokół nie było żadnego symbolu świąt, ale ja czułam się bardzo świątecznie - wspomina podróżniczka.
Całkiem inne święta Beata Pawlikowska spędziła nad rzeką Orinoko w dżungli amazońskiej. - Na brzegu zobaczyłam duże gliniane garnki pełne czegoś, co do złudzenia przypominało nasz polski żurek. Zastanowiło mnie to, bo byłam przecież kilkanaście tysięcy kilometrów od domu, gdzie nikt nigdy nie słyszał o Polsce, ani o naszych zupach czy tradycjach. Tajemnica wyjaśniła się chwilę później. W chacie nad brzegiem siedziała kobieta, która z wielkim przejęciem coś długo żuła, a potem nagle pochyliła się i wszystko co miała w ustach wypluła do garnka. Zajrzałam do niego i nagle zobaczyłam znajomy mi żurek! Okazało się, że to jest indiańskie piwo o nazwie masato, robione z ugotowanego i przeżutego manioku. Tamte święta spędziłam więc pijąc indiańskie piwo robione na zakwasie z ludzkiej śliny. Jego smak nie przypomina żadnego z polskich dań wigilijnych, ale podróżniczka nie mogła odmówić, gdyż Indianie traktują ten napój jako symbol przyjaźni. Każdy, kto przychodzi do wioski w przyjacielskich zamiarach, musi wypić czarkę masato.
Wyjątkowe były dla Beaty także święta spędzone z Argentyńczykami, którzy mają polskie korzenie. - W Argentynie w Wigilię najpierw idzie się do kościoła, a po mszy zasiada do kolacji. Znakiem obfitości, bogactwa i pomyślności w domu jest ilość mięsa na stole, więc nie ma dań postnych. Na stół wjeżdżają kurczaki, karkówki, żeberka, kaszanki, kiełbasy... Kiedy już wszyscy zaspokoją pierwszy głód, pojawiają się ciasta. O północy jest toast, życzenia i obdarowywanie się skromnymi prezentami, a później sztuczne ognie - opowiada Beata Pawlikowska o świętach, które odrobinę przypominają nasze. Choć... pewnie polskie dzieci bardzo by się zdziwiły, gdyby zobaczyły Mikołaja w krótkich spodenkach i przeciwsłonecznych okularach.
Dusza podróżnika gna go w świat bez względu na daty w kalendarzu, lecz tradycyjna Wigilia, pamiętana z dzieciństwa, zawsze będzie najwspanialszym wspomnieniem świąt. Beata Pawlikowska z potraw wigilijnych od zawsze najbardziej lubi ryby, choć przyznaje, że teraz wolałaby karpia zastąpić piranią. Jeśli zostaje na święta w Polsce, zazwyczaj spędza je u siostry w Gdańsku, bo nie przepada za świątecznymi przygotowaniami. Tegoroczne Boże Narodzenie spędza jednak na Tasmanii, poznając kolejne nietypowe zwyczaje. Martyna Wojciechowska również woli pozostawić świąteczną krzątaninę w kuchni innym. Zazwyczaj przygotowaniem kolacji wigilijnej zajmuje się jej mama, bo nikt inny nie potrafi zrobić tak wyśmienitego czerwonego barszczu. W tym roku podróżniczka jednak przyłączyła się do przygotowań i wspólnie z córeczką ulepiła pierogi.
Ewa Pokrywa