Reklama

Po co ten cynizm?

PANI: Mamy więc w Polsce menedżerkę, której zadanie to dodawanie urody składowi jury w programie telewizyjnym.

Maja Sablewska: Na pierwszym spotkaniu z reżyserem "X Factor" Wojciechem Iwańskim powiedziałam, że nie zamierzam pełnić funkcji ozdobnika. Żadnych loczków i kokard na pupie. Aktorka występuje w telewizyjnym show, bo chce dostać rolę, dziennikarka - program. Ja gram na uczestników, bo sukces i prestiż tego programu będą zależały od tego, czy zacznie się od niego kariera kogoś z nich.

Brzmi super, tylko że gwiazdami programów opartych na podobnych zasadach co "X Factor" zostają u nas jurorzy, a nie uczestnicy.

Reklama

- Bo nikt nie zastanawia się, co później z nimi będzie. A ja tak. Mam w tym swój biznes. Rola celebryty mnie nie interesuje.

Po co więc mówisz publicznie o swoich dietach, narzeczonym, depresji?

- Dziennikarze przy okazji wywiadów związanych z "X Factor" pytają mnie, dlaczego tak wyglądam, skoro w 2003 roku byłam jeszcze małpą z aparatem na zębach, więc im to wyjaśniam.

Zawsze można powiedzieć: "Kobieta zmienną jest", i skończyć temat.

- To wtedy zacznie się pisanie o tym, czy miałam operacje plastyczne, czy nie.

Co cię to obchodzi? Przecież jesteś menedżerem, nie gwiazdą.

- Przyczepiłeś się do jednego! Każdego artystę namawiam do zdrowego trybu życia, do zasad, którymi sama się kieruję.

Żeby nie palili, nie pili, a będą wyglądać tak pięknie jak ich menedżerka?

- Po co ten cynizm? Uwierz, że dziennikarze pytają mnie o wiele spraw, niekoniecznie dotyczących wyglądu, a ja milczę. Umiem wyznaczać granice.

Manipulujesz mediami?

- Wiem, że jestem o to posądzana. Nie mogę ci jednak odpowiedzieć na to pytanie, bo zdradziłabym swoją receptę na sukces.

Czyli tak.

- Nikogo nie okłamuję, nie krzywdzę i nie działam na czyjąś niekorzyść. Tylko tyle ci powiem.

Bywasz niemiła.

- Profesjonalna.

Jesteś lubiana?

- Ci, którzy patrzą racjonalnie na moją przeszłość, mogą mnie polubić.

A co takiego zdarzyło się w przeszłości?

- Mówię o sensacyjnych, prawie skandalicznych, rozstaniach z moimi byłymi podopiecznymi: Dodą, Edytą Górniak i Mariną...

Niedawno Monika Brodka odeszła od swojej menedżerki, która pracowała nad sukcesem jej ostatniej płyty i wspierała ją całe lata.

- Nie wiedziałam o tym.

O twoich "rozstaniach" wiedzieli wszyscy.

- To nie moja wina. Zdecydowałam się zostać jurorem w "X Factor" i nagle okazało się, że jest to kontrowersyjna decyzja. W kontrowersyjny sposób odeszły też ode mnie artystki.

Jesteś zdziwiona?

- Gdybym stała z boku i zobaczyła menedżera, który decyduje się na udział w "X Factor" - i nie wiedziała, na czym polega program - powiedziałabym, że tej Sablewskiej uderzyła woda sodowa do głowy. Zwariowała, chce przejść na stronę celebrytów...

Właśnie tak myślę.

- Po pierwsze, w zagranicznych edycjach "X Factor" w jury zawsze zasiada menedżer. Po drugie, wchodząc do programu, inwestuję w moją przyszłość, a tym samym w dalsze losy wykonawców, których zamierzam kiedyś prowadzić. Chcę tworzyć nowe pokolenie artystów. Ale wszystko krok po kroku. Na razie znalazłam wspólniczkę. Budujemy kreatywny management, który stawia na jakość.

Na razie zostałaś na lodzie. Twoja stajnia z gwiazdami jest pusta.

- Byłam uczciwa wobec swoich artystów. Rozmawiałam z nimi o programie w grudniu. Powiedziałam, że daję im wolną rękę. Wszystko zależy od tego, czy mi zaufają. Każda sekunda w TVN w prime timie jest warta mnóstwo pieniędzy. Jeśli menedżerka gwiazdy zasiada w nim jako juror-autorytet, działa to też na korzyść artysty. Proste.

Ale gwiazdy też chcą grać tylko na siebie.

- I tego nie przewidziałam.

Ty? Menedżerka z takim doświadczeniem?

- Myślałam, że każdy artysta jest inny. Ale nie mam urazy do żadnej z moich byłych podopiecznych. Nic w życiu nie dzieje się bez przyczyny. Zawsze widzę szklankę do połowy pełną. Widocznie zostałam sama po to, żeby dalej walczyć. Znajdę takich wykonawców, którym udział w "X Factor" nie będzie przeszkadzał.

Masz skórę nosorożca?

- Tak. Kiedy pracuję z gwiazdą, jestem gotowa bronić jej jak lew. Dlatego muszę być twarda. Ale w środku kryje się miękkie serce.

Mówisz o zaprzyjaźnianiu się z gwiazdą?

- Przyjaźń jest dla mnie ważniejszym słowem niż miłość. A menedżerowanie to praca. Być może czasami wydaje się, że moja relacja z gwiazdą jest bliższa, ale to nieprawda. Artystka dostaje ode mnie po prostu taką opiekę jak od nikogo innego. Edyta mówiła swego czasu, że jestem jej wymarzonym menedżerem...

Znam osoby, którym też tak mówiła i nic nie wyszło z tej współpracy.

- Ja o tym nie słyszałam.

Oddajesz więc siebie, a potem gwiazda w mniej lub bardziej elegancki sposób dziękuje ci, posądza o czarny PR. Boli?

- Trudno, żeby nie ruszało. Ale nie popłakałam się - jak napisano - kiedy dowiedziałam się, że Edyta Górniak zrywa ze mną współpracę. Choć żałowałam tego rozstania. Do tego doszedł jeszcze atak na mnie w internecie. Zacisnęłam tylko zęby. Najgorzej jest schować się w kącie i załamać ręce.

Co więc robisz w takich momentach?

- Zakładam wtedy, jak to mawiam, żelazne skrzydła i ruszam do pracy, by udowodnić, że wszyscy nie mają racji. W życiu nieraz mi się waliło, w tym dorosłym i wcześniej. Ale ja nie marnuję czasu na histerie.

Jaki kapitał na dorosłe życie wyniosłaś z domu?

- Dzieciństwo miałam spokojne. Moi rodzice wychowali mnie w atmosferze szacunku do drugiego człowieka. Dorastałam w Sosnowcu, w blokowisku. Pisze się o tym, jaką pracę włożyłam, by od tego uciec. A to bzdury. Jak potrzebowałam pieniędzy na nowe dżinsy, to myłam samochody. Nie widziałam w tym nic nieodpowiedniego. Szukałam rozwiązań.

- Rodzice dali mi wielką siłę i nigdy mnie nie zapewniali, że jestem księżniczką na ziarnku grochu. Ojciec swoją szczerością sprowadzał mnie na ziemię, mama nakręcała optymizmem. Dzięki nim jestem tu, gdzie jestem. Kocham ich nad życie.

To co ci się nie udawało?

- Musiałam zmienić swoje plany związane ze sportem. Trenowałam koszykówkę, jako 16-latka miałam grać za granicą. I nagle wypadek, problemy z okiem. Kolejne operacje nie pomagały. Z dnia na dzień dowiedziałam się, że nici z mojej kariery rozgrywającej. Trzeba było się pozbierać i robić coś dalej. Bez płaczu. Zaczęłam chodzić na koncerty, poznałam Natalię Kukulską, rok później Katarzyna Kanclerz zatrudniła mnie w Universalu...

...a potem spotkałaś Dodę i złapałaś wiatr w żagle. Ryzykowałaś czy byłaś zdeterminowana?

- I to, i to. Najważniejsza w tym była intuicja.

Czemu miało służyć opiekowanie się synkiem Kukulskiej? Wejściu w show-biznes kuchennymi drzwiami?

- To była pomoc artyście. Zajmowałam się dzieckiem i prowadziłam fankluby. Dziś robię coś podobnego, tylko na innym poziomie (śmiech).

Twój gust muzyczny ma znaczenie przy podejmowaniu decyzji o tym, z kim pracujesz?

- Nie zastanawiam się nad tym. Artysta ma wizerunek i muzykę, którą kocha. Nie zmienię mu upodobań, tylko mogę sprawić, by był bardziej charakterystyczny, rozpoznawalny.

Jaki artysta cię interesuje?

- Musi mi zaimponować. Pracowitością, pomysłami. Osobowością.

Myślałem, że na początku wymienisz muzykę.

- To się bardzo liczy. Tylko że ja za artystę nie wejdę do studia i nie zaśpiewam. Mogę mu pomóc, wskazać kierunki, zaproponować ludzi. Na końcu ocenie podlega wykonawca, który staje przed mikrofonem i weryfikuje swoje wybory z publicznością. Debiutanta możesz ukierunkować. Gwiazda z dorobkiem zna ludzi z branży...

Edyta Górniak od lat nie nagrała dobrego przeboju. Stawiała na złych ludzi?

- Zakładam, że jak ktoś lubi pewnego rodzaju muzykę, konkretny klimat w tekstach, to menedżer powinien pomóc mu to znaleźć. Gwiazdy często upierają się przy swoim. Ja nazywam to potrzebami artysty, inni chimerami.

Jakiej muzyki sama słuchasz?

- Gdzieś w środku siedzą we mnie czarni wykonawcy: Michael Jackson, Janet Jackson, Boyz II Men, Angie Stone, BLACKstreet. Lubię też nowe pokolenie takich gwiazd jak Adele, zespół Hurts, I Blame Coco.

Jak wygląda taka codzienna, czarna robota menedżera?

- Odbierasz setki telefonów. Dzwonią fani, którzy proszą o autograf artysty, media, sponsorzy, organizatorzy koncertów. Każdy z nich jest tak samo ważny. Jednocześnie trzeba mieć kontakt z gwiazdą. Kontrolować założony wcześniej plan, organizować kalendarz. I słuchać co jakiś czas: "Dlaczego to nie jest zrobione?". Bo artysta nie ma pojęcia, w ilu sprawach się go wyręcza. Na przykład spędzam pół dnia na analizowaniu nowego kontraktu.

Pizzę też przynosisz?

- Aż tak to nie. Zresztą może kiedyś przyniosłam. Nie pamiętam, bo to nieistotne. Dawniej potrafiłam pomóc artyście nawet w przeprowadzce.

Co jest największym obciachem dla menedżera?

- Kiedy artysta wydaje oświadczenie bez porozumienia z nim.

Rozmawiał Maciej Gajewski

-----

Maja Sablewska - urodziła się 5 kwietnia 1980 r. W wieku 17 lat prowadziła już fanklub Natalii Kukulskiej. Trzy lata później pracowała w Universalu, który żelazną ręką prowadziła Katarzyna Kanclerz - zawodu uczyła się od niej. Tam poznała Dodę.

PANI 4-2011

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy