Reklama

Ostatniego słowa nie powiedziałam

Ma nadzieję, że jeszcze zrobi kabaret dla swojej "publisi".

Jest niekwestionowaną królową ekranu. To właśnie dla Olgi Lipińskiej (72), jak kiedyś dla Wyścigu Pokoju, wyludniały się ulice i "publisia" - jak mówi o swoich widzach - siadała przed szklanym ekranem zachwycając się panem Piotrusiem, Jankiem czy woźnym Tureckim.

I choć w 2005 roku pani Oldze podziękowano za współpracę, ona nie ma wątpliwości: - Nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa! Wrócę, jestem przecież dobrym fachowcem i utalentowanym twórcą telewizyjnym - mówi.

Pani Olga cały czas wierzy, że wróci na wizję, tym bardziej, że materiał na jej nowy kabaret jest gotowy. Do telewizji trafiła zaraz po maturze. Studiowała reżyserię w szkole teatralnej, a wolny czas spędzała na Woronicza. Telewizyjną pasją zaraziła ją Halina Miroszowa (legendarna dziennikarka TVP), która była jej matką chrzestną.

Reklama

Pani Olga zaczynała od reportaży społecznych. Swój pierwszy program zrobiła na początku lat 60. z kolegami ze Studenckiego Teatru Satyryków. Później był "Gallux Show", "Właśnie leci kabarecik", "Kurtyna w górę" i "Kabaret Olgi Lipińskiej". Żaden inny program o tematyce społeczno-politycznej, a za takie można uznać jej kabarety, nie gościł na antenie telewizji tak długo, bo blisko 40 lat. Jej zaś przyniósł tytuł królowej kabaretu.

Ciekawa jest opinia tych, którzy z nią pracowali. Ich zdaniem jest despotyczna, apodyktyczna, wymagająca, ale zawsze wie, o co jej chodzi i ma wizję tego, co robi. Pani Olga nie zaprzecza. Przyznaje, że telewizja wciągnęła ją na całego. - Stała się moim domem. Siedziałam z przyjemnością od rana do nocy. To niezapomniane lata - mówi.

Życie prywatne też poświeciła telewizji. Ukochany mąż, dziennikarz radiowy Andrzej Wiktor Piotrowski, był jej najlepszym doradcą. Nigdy nie zdecydowali się na dzieci. - Wiedziałam, że dziecko odciągnie mnie od pracy. Wszystko co robiłam, starałam się wykonywać jak najlepiej, ale wiem, że dziecka nie wychowałabym najlepiej. Nie chciałam też, aby ktoś obcy mi je wychowywał. Mój mąż, też pasjonat pracy, nie marzył, by dzidziuś mu w tym wszystkim przeszkadzał - wyznaje.

Gdy piętnaście lat temu mąż poważnie zachorował, pani Olga opiekowała się nim, wspierała... Niestety, zmarł po wyczerpującej chorobie. - Dla Olgi to był niezwykle trudny moment. Andrzej był dla niej kimś zupełnie wyjątkowym. To był zresztą wyjątkowy związek - zdradza przyjaciółka.

Dzisiaj pani Olga najwięcej czasu spędza na Mazurach, gdzie jest jej drugi dom i gdzie stara się dbać o siebie. To jej obowiązek po przebytej sześć lat temu chorobie nowotworowej. Pani Olga przeszła dwie poważne operacje, ale walkę wygrała.

- Mam się świetnie, a Krzyże na Mazurach to moja ojczyzna. Pierwszy raz przyjechałam tu zaraz po maturze. Jeździłam przez kilkanaście lat do zaprzyjaźnionych gospodarzy, a dzisiaj mam swój dom. Mazury są piękne, bo są dzikie. Są tutaj jeszcze takie miejsca, gdzie można opalać się i kąpać nago - mówi.

Jest sama, ale zapewnia, że lubi swoją samotność. Cały czas coś pisze, wymyśla, by w każdej chwili być gotową na wielki powrót.

KP

Świat i Ludzie 28/2011

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: kabaret
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy