Reklama

Jeff Bridges - leń nagrodzony Oscarem

Nie zależy mu na splendorach. Zamiast wyścigu za rolami w megaprodukcjach woli z tarasu swego domu spoglądać na Pacyfik i przygrywać żonie na gitarze. Ale gdy już staje na planie, powstaje perełka.

Jeszcze niedawno mówiło się o nim, że jest najbardziej utalentowanym i... najbardziej niedocenianym aktorem w Hollywood. Krytycy rozpływali się w pochwałach na temat jego gry, ale twórcy filmów nie podzielali tego entuzjazmu: namówić go do pracy potrafili tylko najcierpliwsi! Za każdym razem długo kaprysił, dzielił włos na czworo, domagał się zmian w scenariuszu... Takiego oryginała jak Jeff Bridges naprawdę trudno znaleźć w całym Hollywood!

58 lat pracy... na Oscara

Złośliwi mówią, że w swojej karierze więcej propozycji odrzucił niż przyjął. Nie skorzystał m.in. z intratnych ofert zagrania głównej roli w "Love story" czy w serialu "Policjanci z Miami". Ale on niczego nie żałuje i idzie swoją drogą, bez skrótów. Pięć nominacji do Oscara zdobył, grając na swoich warunkach. Ostatnia z nich okazała się wreszcie szczęśliwa. Dwa miesiące temu statuetka trafiła w jego ręce. Kilka tygodni wcześniej odebrał też Złotego Globa. Najbardziej niedoceniany aktor Hollywood stał się w krótkim czasie jednym z najbardziej utytułowanych.

Reklama

Filmem, który tak zmienił jego status jest "Szalone serce". To opowieść o podstarzałym piosenkarzu country, życiowym rozbitku na własne życzenie. Nie potrafi zapanować nad karierą, utrzymać przy sobie ukochanej kobiety, ani poradzić sobie z alkoholizmem. Ten skomplikowany, słaby człowiek zagrany przez Bridgesa od pierwszej chwili przykuwa nas do ekranu. Niesamowita gra Jeffa sprawia, że film, w którym niby nic się nie dzieje, jest fascynującą podróżą po zakamarkach ludzkiej duszy.

Wydaje się, że w tym właśnie tkwi cały sekret aktorskiego fenomenu Bridgesa. Potrafił wcielać się w postaci z różnych środowisk, o różnych temperamentach i w różnym wieku, i to praktycznie bez szczególnej charakteryzacji.

Debiutował już w wieku... dwóch lat! Wszystko dlatego, że jego rodzicami była aktorska para Dorothy i Lloyd Bridges. Ojciec Jeffa był prawdziwą gwiazdą w latach 50. i 60. poprzedniego wieku. U jego boku chłopak występował w popularnym serialu telewizyjnym "Sea Hunt".

Tuż po 14. urodzinach Jeff usłyszał od ojca propozycję nie do odrzucenia: "Jest rólka do zagrania, dla chłopaka w twoim wieku. Nie pójdziesz do szkoły, zarobisz trochę pieniędzy, kupisz sobie potem jakieś zabawki". Który dzieciak by odmówił? Jeff stanął na planie i w jednej chwili połknął filmowego bakcyla. I tak mu już zostało na całe życie!

Utalentowany leniuch

W młodości nieraz mu przeszkadzała świadomość, że wykonując zawód rodziców naraża się na zarzuty o pójście na łatwiznę. Pewnie dlatego tak bardzo zależało mu na tym, by jego pozycja w aktorskim światku nie miała w sobie nic z taniego gwiazdorstwa. Chciał solidnie zapracować na swoją markę, starannie dobierając ambitne role, będące dla niego aktorskim wyzwaniem.

Dziś, jako sześćdziesięciolatek, z rozrzewnieniem patrzy na tamte skrupuły. Czy w jakimkolwiek innym zawodzie miałby tyle czasu dla siebie?

Bo Jeff Bridges, oprócz tego, że długo zastanawia się, nim przyjmie rolę, jest po prostu czarującym leniem i smakoszem życia. Nawet nie próbuje ukrywać, że najbardziej ceni przyjemności: "Większość życia poświęcam na unikanie jakiejkolwiek pracy. Z lenistwa. Jest mi zdecydowanie łatwiej odrzucić jakaś rolę, niż ją przyjąć. Wiem, jaki wysiłek łączy się z pracą na planie. Poza tym kręcenie filmów odrywa mnie na długo od mojej żony, mojej miłości i przewodniczki, a nic nie jest w stanie powetować mi tej straty". Aktor znany z poczucia humoru tu rzeczywiście mówi poważnie. Żona zawsze była dla niego najważniejsza.

Nie w salonie, lecz przy żonie

Trudno nazwać go amantem, ale przed laty jego blond czupryna i przenikliwe spojrzenie robiło wrażenie na kobietach. Także na koleżankach z planu. W 1971 r. na planie filmu "Zachłanne miasto" poznał aktorkę Candy Clark. Ich związek trwał kilka lat i jak to z miłością między artystami bywa, pełen był bujnych wzlotów i upadków. Te doświadczenia najwyraźniej sprawiły, że miłości na całe życie gwiazdor postanowił sobie poszukać gdzie indziej.

Swoją żonę Susan (tą samą od 32 lat!) Jeff poznał podczas kręcenia zdjęć do filmu "Rancho Deluxe". Nie była jednak aktorką tylko... pokojówką, zatrudnioną na farmie, na której powstawał film. O szczegółach tamtego spotkania sprzed lat wiadomo bardzo niewiele, jedno jednak jest pewne: uczucie spadło na nich niczym grom z jasnego nieba! Państwo Bridges pobrali się już rok później. W 1981 roku na świat przyszła ich pierwsza córka, a później (co dwa lata) dwie kolejne śliczne dziewczynki.

Związek ten wielu traktowało jako mezalians i nie wróżyło mu wielkiej przyszłości. Stało się jednak inaczej. Susan i Jeff są wyjątkowo dobranym małżeństwem i nawet teraz, po ponad trzech dekadach wspólnego życia, widać między nimi zarówno przyjaźń, jak i iskrzącą damsko-męską chemię.

Kumpel, chłopak z sąsiedztwa

Jaka jest recepta Jeffa Bridges'a na udane małżeństwo: "Nie rozwodzić się! Bo nigdy, ani za drugim, ani za trzecim razem nie jesteśmy w stanie tak się otworzyć, jak za pierwszym, kiedy nic nie kalkulujemy, kiedy wierzymy w miłość do grobowej deski i nie wyobrażamy sobie, by mogło być inaczej - wyznał w jednym z wywiadów.

- Jestem wielkim szczęściarzem, że mam przy sobie taką kobietę jak Susan. Bez niej nie mógłbym prowadzić takiego trybu życia. Przez te wszystkie lata to ona spajała naszą rodzinę w jedną całość. A teraz, kiedy wszystkie trzy nasze córki dorosły i wyszły z domu, jest moim dobrym aniołem. Po latach znowu jesteśmy tylko we dwoje i odkrywamy się na nowo. Nasza miłość jest chyba rzeczywiście szalona. Nie wiem, jak to ująć, po prostu Susan jest moją wymarzoną dziewczyną". To wyjątkowe wyznania jak na takiego lekkoducha!

Rzadko bywa na oficjalnych imprezach, a jeśli już jest, zawsze z Susan. Pojawiają się tylko wtedy, gdy obecność jest "obowiązkowa" - na promocjach filmów Jeffa, rozdaniach nagród. Aktorowi nie odpowiada sztuczna atmosfera hollywoodzkich przyjęć i... obowiązkowy smoking!

Najlepiej czuje się w gronie najlepszych przyjaciół, ucieka od typowego życia gwiazd. Być pod ciągłym ostrzałem mediów? To byłaby tragedia dla ceniącego spokój i naturalność aktora. "Staram się jak ognia wystrzegać wchodzenia w rolę celebryty" - mówi. - Nie zamierzam się przejmować głupimi plotkami, śledzić, czy teraz mnie kochają, czy już nienawidzą."

Każdy, kto spotyka go po raz pierwszy, ma wrażenie, że stoi przed nim ktoś doskonale znajomy, kumpel, chłopak z sąsiedztwa, z którym o wszystkim można porozmawiać, pożartować, a potem pójść razem na piwo, do knajpki za rogiem. Jest człowiekiem niezwykle bezpośrednim, bez żadnej pozy. "Najbardziej naturalny i najmniej zadufany aktor, jaki kiedykolwiek pojawił się w Hollywood" - tak wyrażają się o nim i krytycy, i dziennikarze.

Zawsze lubił coś zmalować!

Swój spokój i dystans do życia Jeff czerpie z ulubionych zajęć. Uwielbia grę na gitarze, śpiewa, nagrywa muzykę. Niewiele osób wie, że jest też bardzo uzdolniony plastycznie: znakomicie rzeźbi i maluje! Można się o tym przekonać, odwiedzając jego stronę internetową www.jeffbridges.com, którą sam zaprojektował i którą ciągle w twórczy sposób aktualizuje. Natomiast największą jego pasją jest fotografia. Kiedy bierze do ręki aparat, cały świat przestaje dla niego istnieć. Na planie filmowym fotografuje pracujących kolegów. Jego ulubionym obiektem i jednocześnie muzą jest oczywiście żona, której zrobił nieskończoną ilość portretów. Jeff jest najszczęśliwszy, gdy może oddawać się swoim pasjom we własnym domu, z widokiem na Pacyfik, położonym nieopodal Los Angeles. Może i jest bez-stresowym facetem, ale dopiero u siebie może być w stu procentach sobą. Sztuka pozwala mu się teraz odprężyć dużo lepiej niż niegdyś używki...

Rola, która była przełomem

Narkotyki to akurat w jego przypadku temat bardzo delikatny. W jednym z wywiadów wyznał, że całe dorosłe życie palił "trawę", żeby się odstresować. Kto wie, jak ta ekscentryczna przygoda by się zakończyła, gdyby pewnego razu bracia Coen nie zaproponowali mu roli w, jak się później okazało, kultowym filmie "Big Lebowski" (postać tytułowego bohatera powstała ponoć od razu z myślą o Bridgesie). Wcielenie się w rolę uzależnionego od marihuany "Kolesia" było dla Jeffa jak swoiste oczyszczenie. Ponoć przyglądając się swojemu bohaterowi, zrozumiał, że nie zawsze myślał logicznie i że droga, po której kroczył, była bardzo ryzykowna. Od tamtej pory, czyli od 12 lat, jego życie jest już inne. Przekonał się, że upragniony luz, którego szukał w dymie skręta, można znaleźć w świeżej bryzie Pacyfiku, na tarasie własnego domu.

Z roku na rok staje się coraz grzeczniejszy. Wiek zresztą robi swoje. Spokój jest wskazany, ale nie oznacza to rychłej emerytury! Postawny (185 cm wzrostu), wciąż przystojny Jeff nie zamierza całkiem zwalniać tempa. Od występu w "Szalonym sercu" przyjął już pięć znaczących ról, z zapałem oddaje się swojej sztuce. Choć skończył 60 lat, jest w świetnej formie. Nie będzie już tylko spokojnie czekać na wnuki, kolejny Oscar wciąż przed nim!

Paweł Górnikowski

Świat Kobiety, nr 6/2010

Świat kobiety
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy