Reklama

Dziękuję ci Legio Cudzoziemska

Był o krok od zawodowstwa. W armii. Śnił o karierze aktora. Ale kiedy już ją zrobił, marzył, by się od niej uwolnić. Wcześniej budowlaniec, referent, kelner, musiał się namęczyć, żeby odkleić od siebie etykietę przystojniaka z "Magdy M". Po "Katyniu" Paweł Małaszyński zmienił się. Teraz spokojniej chodzi ulicami i gra w ambitnych filmach. Ostatnio w "Skrzydlatych świniach" Anny Kazejak. Tam też spaceruje... nago.

Popularność jest…

Gorzka. Największe szaleństwo było po Magdzie M. Wtedy też najbardziej przeżywałem każde idiotyczne zdjęcie i komentarze. Życie aktorów toczy się podobnie jak w innych rodzinach. Trzeba syna odprowadzać do przedszkola, potem go odbierać. Przygotować posiłek, dziecko nakarmić, przytulić. Wyrzucam śmieci, odkurzam, robię zakupy. Proza. I nagle jakiś idiota strzela mi zdjęcie, gdy kupuję mleko - o co chodzi? Uwaga, Małaszyński o godzinie 16 kupił mleko! Sensacja! Nigdy tego nie zrozumiem.

Ostre baty…

Reklama

załatwił mi Maciej Dejczer. Reżyser "Oficera" chciał do swojego serialu twardziela, a dostał mnie, aktora mającego wówczas w dorobku rolę księdza w "Białej sukience". Postanowił, że pojadę na surwiwal z żołnierzami Legii Cudzoziemskiej. "Wyjdziesz stąd żywy, ale nie gwarantujemy, czy zdrowy", usłyszałem, zanim spuścili mnie górską rzeką w pontonie. Przez następne dni zapomniałem, jak się nazywam. Ostra wspinaczka, spływy, biegi, czołganie... Wróciłem poobijany, ale potrafiłem zagrać stuprocentowego twardziela. Jestem wdzięczny Maćkowi i chłopakom z Legii Cudzoziemskiej.

Kiedy iskrzy na planie…

to znaczy, że robimy dobry film. Zagrałem w debiucie reżyserskim Cezarego Pazury "Weekend". To kino akcji w stylu Tarantina. Pierwszy dzień. Pan reżyser gotów swoim aktorom nieba przychylić. Każdemu tłumaczy, jak wyobraża sobie jego postać. To minispektakle. Długo tłumaczył Fryczowi, nie szczędząc pantomimy. "Kurde, sam to sobie zagraj - wrzeszczy zirytowany Janek - a najlepiej wszystkie role!". Poszło na ostro, ale co do filmu mam dobre przeczucia.

Mój pierwszy raz…

w kinowym akcie odbył się na planie "Skrzydlatych świń" Anny Kazejak. Partnerką, też debiutantką w erotycznych scenach, była Olga Bołądź. Nic pod kołdrą, wszystko w świetle jupiterów. Gorący seks. "Akcja! Paweł przełóż nogę w lewo, Olga zabierz włosy, zasłaniasz Pawła, Paweł przerzuć prawą rękę, i znowu ta noga, wciągnij brzuch, wypnij pupę, szybciej, wolniej... Koniec, a teraz dubel. Akcja! Spróbuj teraz przełożyć nogę w prawo...".

Ocenzurowane…

są moje pośladki na plakacie "Skrzydlatych świń". Stoję kompletnie nagi na murawie z tatuażem na plecach. Na festiwalu w Gdyni przecierałem oczy, gdy zobaczyłem czarny cenzorski pasek, który zasłonił mój tyłek. A to przecież scena z filmu. Mocna, oddająca ducha filmu. To świetna historia o młodych ludziach z małego miasteczka, ich dorosłych wyborach, życiowej pasji - lubię takie klimaty. Jest to pierwsza rola, o którą zabiegałem. Anna Kazejak nie ukrywała, nie byłem jej faworytem. Przekonałem ją. W nocy przed pierwszym dniem zdjęciowym powiedziała: "Jak pójdziemy na dno, to razem". Myślę, że się utrzymaliśmy na powierzchni.

Rodzina zastępcza…

to dla mnie zespół teatru Kwadrat. Pamiętam, kiedy pojawiłem się po szkole na rozmowie o pracę. Dyrektor wyciągnął z szafy moje CV. - "Fajnie wychodzisz na zdjęciach. Lubisz komedie? Bo u mnie Hamleta nie zagrasz. - Uwielbiam, panie dyrektorze". Pracuję tu już ósmy rok i nie myślę się nigdzie przenosić. Niedawno z Ewą Kasprzyk po spektaklu poszliśmy do knajpki na kolację: "Wiesz, dostałam monodram o moherówie. Może dokooptujemy ciebie jako homoseksualistę i zrobimy spektakl we dwójkę". Powstał Berek na motywach powieści Marcina Szczygielskiego, chyba największy kasowy hicior Kwadratu.

Aktorski kit...

zaliczyłem. Ale jak w fazie scenariusza przewidzieć efekt końcowy? Tego nie potrafią nawet giganci Hollywood. Każdy aktor choć raz musi przełknąć swoje "ciacho".

Przeżyłem traumę…

oglądając setki zwłok na planie filmu Katyń. Choć były to tylko manekiny, doznałem szoku. A scenę swojej egzekucji zapamiętam na zawsze. Strzelał do mnie statysta przebrany w radziecki mundur. Było kilka dubli. Słyszałem szczęk broni i wtedy miałem reagować. Nagle mojemu "oprawcy" zaciął się rewolwer. Spokojnie jeszcze raz go odbezpieczył i strzelił mi w potylicę. Pan Andrzej wybrał właśnie to ujęcie. Dowiedziałem się, że po tragedii smoleńskiej film dostał drugie życie. Świat nagle usłyszał o Katyniu. Chciano obejrzeć dzieło Wajdy, aby dowiedzieć się czegoś więcej o nieznanym epizodzie z historii Polski. Podobno posypały się zamówienia od dystrybutorów z wielu, nawet odległych, krajów. To był honor zagrać w takim filmie choćby epizod.

Potrafię odpuścić…

i zwolnić. Nauczyłem się, że nie muszę ciągle grać. Daję sobie wolne. Wkładam kapcie, zakładam słuchawki, wreszcie jem, co lubię, obrastam tłuszczem. Potrzebuję takich wakacji. Po nich powraca energia, trafiam na siłownię i buduję kaloryfer na brzuchu. Chce mi się znowu grać.

Do trzech razy sztuka…

Taką umowę miałem z ojcem, który jest wojskowym. Jeśli za trzecim podejściem nie dostanę się do szkoły aktorskiej, idę do wojska i podtrzymuję rodzinną tradycję. Z dziada pradziada. Gdy nie zdałem za drugim razem, przypomniał: jeszcze rok! Trzeci raz był szczęśliwy, a o tradycję zadbała siostra, podporucznik Straży Granicznej.

Żadna praca nie hańbi…

ale życie na garnuszku rodziców owszem. Między egzaminami dorabiałem, gdzie mogłem. U swojego przyszłego teścia wywoziłem gruz z budowy. Ciężka robota, ale teraz mogę pochwalić się synowi, że pracowałem przy budowie dworca PKP w naszym rodzinnym Białymstoku. Przyjemnie było w biurze paszportowym. Jako referent przyjmowałem wnioski. Marne pieniądze, ale miałem ubezpieczenie i mogłem sobie z ludźmi pogadać. Przeszedłem też dwumiesięczny kurs kelnerski w hotelu Gołębiewski, jednak po miesiącu mnie wywalili. To nie była moja bajka.

Jak bumerang…

wracamy z żoną do Białegostoku. Tam czekają na nas rodzice, koleżanki Joasi od podstawówki, kumple z kapeli - ostra muzyka to po aktorstwie moja druga miłość, przyjaciele z osiedla Słoneczny Stok. Oni nas zawsze akceptują, niezależnie od sukcesów czy porażek. Z Joasią znamy się 28 lat, od 15 jesteśmy razem, więc Białystok to nasza wspólna piaskownica.

Największy komplement…

usłyszałem od Kasi Nosowskiej. Wysłuchała debiutanckiej płyty naszego zespołu Cochise i stwierdziła: "Marnujesz się jako aktor". Płytę wydaliśmy własnym sumptem. Nie afiszowaliśmy się, że jestem w składzie, więc umieściliśmy tylko moje imię: wokal - Paweł. Wysłaliśmy krążek do różnych magazynów... Ukazały się dobre recenzje, muzyka się obroniła.

Moje teksty...

są mroczne, bo wyrastają z gniewu. Czasami miesiącami duszę w sobie złość, nienawiść, niezgodę na dzisiejszy świat. A potem przychodzi taki moment, zwykle gdy żona i syn są daleko, kiedy siadam i zaczynam pisać. Powstają piosenki. Zawsze uciekałem od tematów sercowych, nawet jako siedemnastolatek. Wtedy wydałem tomik poezji Euforia wrażliwości. Pisałem: "Młodość jest niedopitym winem poety...". Po latach widzę, że jednak wszystkie piosenki są o miłości, tylko ubrałem je w ciemne barwy. Cytuję: "Nie martw się chłopcze, ona cię położy niedługo do kołyski, nie martw się chłopcze, obejmie cię ramionami, ale pamiętaj, jak pokocha, to do kości...".

Nigdy więcej…

nie będę Mikołajem. Na studiach złapałem fuchę, zagrałem Świętego w przedszkolu. Stawka niezła, kilka dni dobrego życia. Wchodzę na salę, a tam pół setki dzieci. Krzyknąłem: "Ho, ho, ho, wierszyk lub piosenka za prezent!". I wtedy dopadła mnie pięciolatka z kucykiem. Wspięła się na kolana, objęła za szyję, utuliła i wyznała: "Święty Mikołaju, ja tak bardzo, bardzo cię kocham". Rozbroiła mnie kompletnie. A ja trochę wstydzę się wzruszeń.

Anna Stefopulos

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy