Reklama

Kępa słoneczników i pisarska dyscyplina

Rozmowa z KATARZYNĄ BULICZ-KASPRZAK o pisaniu długich opowieści, czytelniczych sympatiach, bohaterach ludzkich i zwierzęcych oraz bieganiu.

- Chciałem na początek spytać - bo w zasadzie nie wiem - jak to jest pisać sagę? Sagę, czyli wiele tomów opowieści, która ma swoje ciągi dalsze. To chyba trochę jak wprowadzić do swojego domu bohaterów?

- Pisanie powieści wielotomowej na swoją specyfikę. Inną, jeśli mamy do czynienia z sagą rodzinną, gdzie każdy tom dotyczy innego pokolenia, inną w przypadku takiego cyklu, jak "Po sąsiedzku", gdzie akcja toczy się w ciągu kilku kolejnych miesięcy, a każda książka to inna pora roku. Ponieważ z tomu na tom swoją kontynuacje miały wszystkie wątki, praca ta wymagała bardzo dokładnego zaplanowania przed rozpoczęciem pisania.

Reklama

- Domyślam się, że to planowanie i realizacja trochę trwało?

- Pracowałam nad cyklem dokładnie dwa lata, ale chyba nie zaryzykowałabym stwierdzenia, że przez to bohaterowie tej powieści stali mi się bliżsi niż w przypadku innych bohaterów napisanych przeze mnie książek. Z drugiej jednak strony niełatwo było mi się z nimi rozstać.

- Skąd się bierze u autorów z jednej strony, a u czytelników (czytelniczek zwłaszcza?) zamiłowanie do długich opowieści?

- Myślę, że zarówno w jednym, jak i drugim przypadku, jest to wynik sympatii do bohaterów. To zresztą nie dotyczy jedynie literatury. Właśnie za sprawą sympatii widzów powstają sequele filmów, a popularne seriale emitowane są przez wiele sezonów.

- Skoro już o tym rozmawiamy, spytam o literackie fascynację.

- Na to pytanie mogę odpowiedzieć tylko pokrótce, bo gdyby pozwolić mi mówić o literackich sympatiach, nie skończyłabym do wieczora.

- Zamieniam się w słuch.

- Pierwsza trójka moich ulubionych autorek to Margaret Atwood, Iris Murdoch i Esther Vilar. Uwielbiam ich książki i wielokrotnie do nich wracam. Bardzo lubię też Connie Willis za fantastyczne opowieści, Amélie Nothomb za dość krótkie ale intensywne i zaskakujące fabuły, Angelę Carter za magię zwyczajnego-niezwyczajnego świata i Gillian Flynn za zagmatwane konstrukcje i płynną narrację. Z kolei wśród autorów pierwsze miejsce może być tylko jedno, William Shakespeare, którego dzieł nie da się przeczytać do końca. Okazuje się, że zawsze ma mi coś nowego do powiedzenia. Czytam Dukaja i Carda, Ćwieka i Zajdla. Uwielbiam autobiograficzne opowieści Geralda Durrela, pełne zwierząt, na równi ze wspomnieniową serią Jamesa Herriota. Jedną z najważniejszych dla mnie książek jest "Onitsza" autorstwa Jean-Marie Gustave Le Clézio.

- Wróćmy do Pani książek. Gdzie one powstają?

- W głowie. A jest to naprawdę zwariowane miejsce, które przypomina świat z "Alicji w krainie czarów".

- No tak. Mogłem spodziewać się takiej odpowiedzi.

- Natomiast jeśli chodzi o stanowisko pracy to są dwa miejsca, w których piszę. W moim mieszkaniu, w Sulejówku, mam stolik. Biały, stoi na nim mój portret narysowany przez córkę przyjaciółki, dwa kubki pełne długopisów oraz zeszyty do notatek, ponieważ dużo piszę ręcznie. W domu moich rodziców, na ganku, obrośniętym dzikim winem, stoi biurko. Za oknem widać rabatki, na których rosną pomidory i nagietki. To wspaniałe miejsce, z widokiem na zielone pola.

- Przy pisaniu takich długich powieści należy pewnie być bardzo systematycznym i skrupulatnym?

- Moim zdaniem, bez względu na to, co się robi, należy być systematycznym i skrupulatnym. Oczywiście pisanie długiej powieści wymaga większego nakładu pracy, ponieważ przy dużej ilości materiału łatwiej jest o pomyłki. Pamięć ludzka jest zawodna i bohaterka, która w pierwszym tomie była blondynką, może nagle poprawiać kasztanowe loki. Dlatego przed przystąpieniem do pisania robiłam wiele notatek, z którymi konsultowałam się później w miarę potrzeb.

- Czy postaci - pytam z perspektywy kolejnych tomów - dają się jeszcze dyscyplinować? Czy raczej idą już własnymi ścieżkami?

- Nie istnieje coś takiego jak niezdyscyplinowany bohater literacki. Niezdyscyplinowana jest wyobraźnia autora, ponieważ ośrodki odpowiedzialne za kreatywność mieszczą się w podświadomości. W trakcie pisania zdarza się pójście na skróty, w ten sposób, że informacja nie przechodząc do świadomości jest przelewana na papier. Stąd może istnieć takie odczucie, że mamy do czynienia z buntem bohaterów. Jednak moim zdaniem autor zawsze ma pełną kontrolę nad tym, co się dzieje w jego opowieści. Oczywiście podczas pisania przychodzą nam do głowy lepsze koncepcje i rozwiązania, wtedy naturalnie się po nie sięga i wykorzystuje, ale wciąż to jest decyzja autora a nie jego kreacji.

- O kim trudniej pisać: kobietach czy mężczyznach?

- W swoich książkach dotychczas mocniej skupiałam się na kobietach i ich problemach. Natomiast w serii "Po sąsiedzku" stworzyłam wiele męskich postaci i przekonałam się, że nie ma różnicy między pisaniem o kobietach, a pisaniem o mężczyznach.

- A jest tak, że pewnych bohaterów się lubi bardziej, innych mniej?

- Wychodzę z założenia, że autor nie może sobie pozwolić na nielubienie któregoś z bohaterów. Ten luksus pozostawiam czytelnikowi. Dla mnie wszyscy bohaterowie, dobrzy, źli, wredni, kochani i niesympatyczni są jednakowo ważni i wszystkich traktuję tak samo. Kiedy oddaję im głos w narracji, patrzę na świat książki ich oczami i staram się jak najlepiej zrozumieć motywy ich postępowania.

- W tym miejscu chciałem osobiście podziękować za to, że docenia Pani w swoich książkach zwierzęta. Ale właściwie skąd ta empatia i sympatia wobec zwierzaków?

- W moim domu zawsze były zwierzęta. Obecnie mieszka z nami ruda suczka i kilka rybek w akwarium. Dla mnie świat bez zwierząt nie istnieje, dlatego pojawiają się one również na kartach moich książek. Przy czym nigdy nie chciałam, żeby były tam tylko jako ozdoby czy maskotki. Są u mnie pełnoprawnymi, choć niekoniecznie pierwszoplanowymi bohaterami, ze swoimi problemami i rolą w życiu innych.

- W ogóle dostrzegam zainteresowanie przyrodą. To jednak nieczęste w literaturze, a wielu czytelnikom kojarzy się z nudnymi opisami przyrody. Pani się jednak udało. Ale właściwie skąd te motywy botaniczne?

- Z domu. Odkąd pamiętam ogród spełniał istotną rolę w życiu mojej rodziny a ja sama nieprzypadkowo zdecydowałam się na studia biologiczne. Mimo że mieszkając w bloku nie mam ogródka, mogę o sobie mówić "ogrodniczka". Mój balkon jest ozdobiony zielenią i kolorowymi kwiatami: różami, pelargoniami, aksamitkami. W zeszłym roku miałam kępę słoneczników z których nasiona wydziobywały ptaki, w bieżącym w jednej ze skrzynek posiałam pszenicę.

Jeśli pisze się o czymś co się bardzo lubi, ta szczerość zawsze procentuje i czytelnikom to również się podoba.

- I jeszcze ważne pytanie: o bieganie. Przeczytałem już, że to ważna pasja w życiu autorki - ale chciałem spytać w jaki sposób bieganie pomaga?

- Uprawianie sportu w ogóle pomaga w życiu, ponieważ stanowi pewną odskocznię, pozwala się zrelaksować. Największą wartością jaką przeniosłam z biegania w inne dziedziny życia jest systematyczność. Potrafię dobrze zagospodarować każdy swój dzień, i łatwiej godzę zajęcia domowe i pisarskie.

 

Rozmawiał: Marcin Wilk

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy