Reklama

Jadwiga Czajkowska: W życiu jak za kierownicą – trzeba się kierować zasadą ograniczonego zaufania.

Jadwiga Czajkowska zadebiutowała w 2013 roku bardzo ciepło przyjętą przez czytelników powieścią obyczajową Macocha. Po długich czterech latach milczenia wraca z nową historią pod przewrotnym tytułem Ufać zbyt mocno. Czy można kochać i ufać zbyt mocno? Czym spowodowane było tak długie milczenie? O tym i o wielu innych sprawach z Jadwigą Czajkowską rozmawia Magdalena Majcher.

Jadwiga Czajkowska zadebiutowała w 2013 roku bardzo ciepło przyjętą przez czytelników powieścią obyczajową Macocha. Po długich czterech latach milczenia wraca z nową historią pod przewrotnym tytułem Ufać zbyt mocno. Czy można kochać i ufać zbyt mocno? Czym spowodowane było tak długie milczenie? O tym i o wielu innych sprawach z Jadwigą Czajkowską rozmawia Magdalena Majcher.

Pani Jadwigo, w trakcie lektury Ufać zbyt mocno kilkakrotnie zastanawiałam się, czym mnie jeszcze pani zaskoczy, jakie niespodzianki przygotowała pani dla czytelników. Powieść odkrywa swoje tajemnice przed czytelnikiem stopniowo, jest wielowarstwowa, stąd moje pytanie - czy od początku wiedziała pani, jak skończy się ta historia i jak potoczą się losy Blanki i Marcela, czy może bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem i wymknęli się spod kontroli?

Na początku miałam bardzo ogólny zarys powieści: silna, mogąca polegać tylko na sobie kobieta, do której jak muchy do lepu lgną wszelkiej maści nieudacznicy, wreszcie poznaje tego jedynego, dostaje się do raju na ziemi i z ulgą spuszcza zasłonę na dotychczasowe życie. Kocha faceta, więc wprawdzie z oporami, ale zgadza się zaakceptować "dobrodziejstwo inwentarza", którego ukrytą wadę również miałam obmyśloną, podobnie jak mniej więcej pasmo niepowodzeń, które zgotował jej los, i sposoby, jakimi uda jej się wykaraskać z marazmu. Na bank miałam ułożone w głowie ostatnie zdania powieści i wprost nie mogłam się doczekać, by je wystukać na klawiaturze. Potem, bazując na tej konstrukcji, konkretne wydarzenia z życia bohaterki nasuwały mi się na bieżąco, a przy ich okazji ślubne przesądy, symbolika kwiatów, magia czarnych pereł i jemioły na przykład. W pewnych momentach musiałam hamować skłonność do zagłębiania się w szczegóły, by trzymać tekst w ryzach. Nie ukrywam też, że wydarzenia w szpitalu i kaplicy są cząstką moich osobistych przeżyć związanych ze śmiercią bardzo bliskich mi osób w trakcie pisania tekstu.

Reklama

Jak długo idea napisania takiej powieści, jaką jest Ufać zbyt mocno, dojrzewała w pani głowie?

To był dosłownie impuls, jeszcze podczas pisania Macochy, spowodowany życiowym zakrętem, na którym znalazła się jedna ze znanych mi pań. Przez kilkanaście lat żyła w nieformalnym związku z panem o wysokim statusie materialnym, który w świetle prawa wciąż był żonaty. Małżonce, która wyprowadziła się wraz z dziećmi do innego miasta, łożył co miesiąc spore sumy na utrzymanie i otarcie łez. Znana mi pani opływała w luksusy i o realnym świecie, gdzie trzeba zdobyć pieniądze na zapłacenie rachunków, zapomniała. Panu, niestety, zmarło się z dnia na dzień i natychmiast do akcji wkroczyła ślubna małżonka wraz z dorosłymi dziećmi. To oni byli jedynymi spadkobiercami, a wdowie, której stuknęła już pięćdziesiątka, przysługiwała renta rodzinna. Znana mi pani w jednej chwili dosłownie wylądowała na bruku bez żadnych środków do życia. Tragicznie zapłaciła za wiarę w tylko pomyślne wiatry.

W książce Ufać zbyt mocno w sposób bardzo wiarygodny opisuje pani realia bankowości. Skąd tak dobra znajomość tematu?

Pytanie zaliczam do kategorii "bardzo delikatnych". Nie mogę ujawniać źródła informacji. Naprawdę nie chcę nikomu sprawić kłopotów. W każdym razie pracownicy co najmniej dwóch banków, czytając tekst, mogą poczuć klimaty swoich oddziałów, gdzie bez antydepresantów ani rusz, a od ciągłego wymuszonego uśmiechania się do klientów dostaje się szczękościsku. Sama nigdy w bankowości nie pracowałam.

Tytuł jest nieco przewrotny - Ufać zbyt mocno. Czy uważa pani, że można kochać, ufać, wierzyć zbyt mocno? Czy - tak jak Blanka - powinniśmy zawsze zachować odrobinę rozsądku i liczyć przede wszystkim na siebie?

Nawet kochać można zbyt mocno, co przypuszczam wynika z niskiej samooceny, której głównym źródłem są demony z dzieciństwa. Kochać trzeba mądrze, bo zatracanie się w uczuciu do faceta czy dziecka i życie jego życiem żadnej ze stron na dobre nie wyjdzie. Myślę więc, że choć odrobina egoizmu nie zaszkodzi. No, a o zbytnim zaufaniu mogłabym mówić godzinami. Dosłownie nie mieści mi się w głowie, jak można cokolwiek podpisać bez czytania, zawierzyć reklamie, słowom elegancko ubranych panów czy uśmiechniętych pań, oferujących nam okazyjnie coś wyjątkowego. Podobnie jak w dżungli trzeba być czujnym, by nie zostać pożywką dla innych i na przykład przez wiele lat nie spłacać horrendalnych rat kredytu za produkt wart grosze. Odnośnie do ślepego zawierzania facetom, znam przypadek pani, która otrzymała od tego jedynego długo oczekiwany prezent w postaci pierścionka z całkiem sporym brylantem. Klejnot ten otulony aksamitem trzymała w domowym sejfie i zakładała na szczególne okazje. Gdy obserwowałam ten związek, coś mi zaczęło, brzydko mówiąc, cuchnąć, bo facet wydawał mi się wyrachowany i miał doskonałą umiejętność manipulowania innymi, a ona była w nim ślepo zakochana. Zachęciłam ją, by poszła do jubilera wycenić ten skarb. Istniało duże prawdopodobieństwo, że gdybym użyła słów "sprawdzić, czy prawdziwy", wyśmiałaby mnie i wyzwała od zazdrośnic. Niestety, intuicja mnie nie myliła. Było to badziewie, które można kupić na każdym bazarku. Miałam nadzieję, że po poznaniu prawdy wystrzeli go w kosmos i tym sposobem zasili formację śmieci krążących po orbicie, ale ona uwierzyła w jego kolejne zapewnienia, że oryginalny klejnot wręczy jej niebawem. No i co? Ręce opadają! Szczerze podziwiam niefrasobliwość - delikatnie mówiąc - kobiet, które jak w letargu, nieczynne zawodowo, bez żadnych zabezpieczeń, trwają przy boku mężczyzny, jakby grały w karty talią bez asa, i nie zadają sobie trudu, by zamknąć na moment oczy i odpowiedzieć sobie proste pytanie: co będzie, jeśli... No właśnie, jeśli mężowi, który dotychczas zarabiał krocie coś pójdzie nie tak i do drzwi zapuka komornik? Albo znajdzie sobie młodszy model z jędrną pupą i długimi nogami? A jeśli poważnie zachoruje i przyjdzie żyć z minimalnej inwalidzkiej renty? Przykłady podobnych pytań można mnożyć. Sytuacja jest szczególnie tragiczna w przypadkach, gdy w CV w rubrykach doświadczenie zawodowe i umiejętności nie ma czego wpisać, pierwsza cyfra numeru pesel jest niska, koleżanki z podstawówki już dawno są na emeryturze, a aspiracje wygórowane. Uważam więc, że podobnie jak za kierownicą, tak samo w życiu - trzeba kierować się zasadą ograniczonego zaufania i mieć w zanadrzu tego asa, którego wyciągnie się w razie potrzeby. Niektóre panie oczywiście będą miały życiowego farta i dożyją sędziwego wieku przy boku adorujących i zaradnych finansowo mężów, i umrą, nie mając zielonego pojęcia o prawdziwym życiu przypominającym dżunglę. Niestety, jak wspomniałam, tylko niektóre.

Jest pani absolwentką socjologii na Uniwersytecie Śląskim. Czy wykształcenie, teoretyczna znajomość zasad funkcjonowania społeczeństwa, pomaga czy raczej przeszkadza w pracy nad powieściami?

Jasne, że pomaga. Fascynowała mnie socjologia; w moich czasach maturalnych można ją było studiować tylko na pięciu uniwersytetach, z których każdy, z tego co pamiętam, dysponował zaledwie trzydziestoma miejscami. Zajęcia prowadzone były w mikroskopijnych grupach, więc raczej nie było szans prześliznąć się przez nie nieprzygotowanym. Fajny czas, ciekawi ludzie o nieszablonowych poglądach, dyskusje i przyjaźnie na całe życie. Poza socjologią poznałam też między innymi podstawy psychologii społecznej, antropologii kulturowej, ekonomii, statystyki i logiki. Uczyłam się analizować różne zjawiska i wyciągać wnioski. To pomaga.

Kto jest pierwszym czytelnikiem i recenzentem pani powieści?

Kończę, robię klik i wysyłam tekst do redakcji. Nikt z rodziny ani przyjaciół nie przeczytał wcześniej ani zdania. Gdybym zrobiła inaczej, opinie z pewnością byłyby subiektywne, a to nie o to przecież chodzi. Pierwszym czytelnikiem i recenzentem jest więc redaktor. W przypadku Macochy - pan Konrad Nowacki, a w przypadku Ufać zbyt mocno - pan Michał Nalewski.

Czy lubi pani spotykać się ze swoimi czytelnikami? Czy taki bezpośredni kontakt z odbiorcami pani twórczości sprawia przyjemność?

Bardzo lubię spotykać się z ludźmi, z wyjątkiem tych zaliczanych do "fałszywych przyjaciół" oraz ekshibicjonistów psychicznych zadręczających mnie swoimi problemami. Po wydaniu Macochy poznałam panią, która była wychowywana właśnie przez macochę. Nawet w dorosłym życiu kumulowała w sobie różnego rodzaju negatywne emocje z tym związane i była przekonana, że rodzona matka byłaby och, ach i w ogóle. Tekst wywrócił jej poglądy do góry nogami. Zrozumiała, że drugiej mamie samej często było pod górkę i nie stawiała sobie za życiowy cel gnębienie pasierbicy. Niestety, nie zdążyła naprawić relacji, ponieważ macocha wcześniej zmarła. Cieszyłam się też, gdy słyszałam, że tekst był przyczynkiem do przemyśleń o patchworkowej rodzinie. Sama jestem macochą i powieść napisałam z potrzeby serca. Chciałam powalczyć z tak bardzo krzywdzącym stereotypem. Bez wątpienia ogromną radość sprawi mi, gdy usłyszę, że choć jedna pani po lekturze Ufać zbyt mocno zrozumiała, że warto w życiu grać talią z kompletem asów, a opieranie się tylko i wyłącznie na facecie jak na solidnym filarze jest bardzo ryzykowne.

Debiutowała pani w 2013 roku bardzo ciepło przyjętą przez czytelników Macochą. Później mieliśmy dość długą przerwę. Czym była ona spowodowana? Czy rzeczywiście jest tak, że napisanie drugiej powieści to ogromne wyzwanie dla autora, znacznie większe niż pierwszej?

Muszę w życiu ustalać priorytety i koncentrować się na swoim źródle utrzymania, a nie jest nim pisarstwo, możliwości czasowe mam więc raczej skromne. Ponadto w tym okresie miałam wiele osobistych traumatycznych przeżyć. Przez pół roku w każdej wolnej chwili towarzyszyłam siostrze w jej zmaganiu z chorobą nowotworową. Walkę przegrałyśmy. Jednak nieszczęścia chodzą nie tylko parami, ale również trójkami, bo rok później pożegnałam bardzo bliską przyjaciółkę i jej syna. W tak tragicznych okolicznościach trudno usiąść przed monitorem i kreować losy wyimaginowanych postaci. Poza tym prowadzę normalny dom, sprzątam, gotuję, robię zakupy i tak dalej. Pomimo tego uważam, że napisanie drugiej powieści nie było większym wyzwaniem niż debiutanckiej.

Jak widzi pani siebie w przyszłości - za rok, pięć, dziesięć lat? Czy rynek wydawniczy to miejsce dla pani?

W dalszym ciągu zamierzam traktować pisanie jako hobby i miłą odskocznię od rzeczywistości, mam więc nadzieję, że uda mi się jeszcze coś napisać. Ale czy wydać? Nie wiem.

Przeanalizujmy wspólnie pani domową biblioteczkę. Jakich autorów znajdziemy na regale Jadwigi Czajkowskiej? Do jakich tytułów chętnie pani wraca?

Kupuję nałogowo powieści obyczajowe różnych autorów. Czytam i zazwyczaj przekazuję dalej, ponieważ szkoda mi czasu na powroty, kiedy na półce kilka nowych czeka w kolejce. Na wszelki wypadek zatrzymuję te, które wywarły na mnie szczególne wrażenie, na przykład Prochy Angeli Franka McCourta, Dziesiąta Aleja Mario Puzo, Sekretne życie pszczół Sue Monk czy Dziecko pokuty Francine Rivers. Nie ukrywam, że niekiedy mam nastrój na przeczytanie czegoś z dreszczykiem, sięgam wtedy po Stephena Kinga (Grę Geralda zachowałam, uznając ją za majstersztyk gatunku), Tess Gerritsen, a aktualnie jestem na etapie Charlotte Link. Stałe miejsce w szafie bibliotecznej zajmują ulubione pozycje z zakresu psychologii, np. Neurotyczna osobowość naszych czasów Karen Horney, Wstęp do psychoanalizy Sigmunda Freuda czy Dekalog Antoniego Kępińskiego, a także klasyka literatury rosyjskiej.

Dziękuję za rozmowę.

Również bardzo dziękuję i życzę powodzenia.

Rozmawiała Magdalena Majcher

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy